czwartek, 23 lutego 2017

MOTYWACJA, czyli jak ciężkie jest życie pulpeta


Żeby była jasność, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie każdemu musi się podobać bycie szczupłym, czy też komuś nie pozwala na to choroba. To zrozumiałe, każdy ma swój gust i upodobania, a przede wszystkim coś nie do przeskoczenia czyli zdrowie. Moje słowa kieruje jednak do osób takich jak ja, czyli leni do potęgi, które chcą ze sobą coś zrobić, ale czekają na cud. Ja na moje zbawienie nigdy się nie doczekałam i z przykrością stwierdzam, że zmuszenie się do jakichkolwiek ćwiczeń było tragedią. Po skończeniu gimnazjum nie mogłam się nadziwić skąd namnożyło mi się tyle tego ciała, no i jak je teraz wcisnę w spodnie czy obcisłą sukienkę. A tu nowa szkoła, starsze dziewczyny wyglądające jak modelki, no i ja jak donut toczący się po korytarzu. Czułam się źle w swoim ciele i choć to nie problem nie do zniesienia, musiałam coś z tym zrobić. Ćwiczyłam dosyć intensywnie przez rok, i tutaj rada dla wszystkich zaczynających... Nigdzie nie jest powiedziane, że trzeba iść na siłownie czy mieć specjalną dietę, jak to wszędzie powtarzają. Pewnie, że tak jest łatwiej, ale jeśli kogoś na to nie stać, lub nie ma na tyle odwagi, to nie ma o czym mówić. Naprawdę. Wystarczy tylko zacząć robić cokolwiek. W moich przypadku były to dzikie tańce, czyli włączanie głośno muzyki i gibanie się w każdą możliwą stronę, byle tylko zabrakło mi tchu. Później przyszedł czas na ćwiczenia z płyty, gdzie ta lub inna Pani wykonuje ćwiczenia tak szybko i zwinnie a do tego wygląda tak seksownie, że jedyne co można zrobić, to usiąść przed ekranem i płakać. A więc koniec końców została mi jedynie moja kreatywność, czyli szukanie na własną rękę wszelakich ćwiczeń i układanie treningu na każdy dzień. Gdy zaczęły się pojawiać efekty, przekonałam się do wszystkich ćwiczeń. Chodakowska, Mel B, zumba, bieganie, pole dance czyli dosłownie wszystko o czym słyszałam i na co mogłam sobie pozwolić. I tak oto schudłam 12 kg, nie wiedząc nawet kiedy, bo wagi w domu nie posiadam, a szczerze mówiąc moją zmianę zauważyłam dopiero na bilansie szkolnym, gdzie na karteczce pojawiło się 50, zamiast 62 kg. 
Przez ten cały czas, nauczyłam się jednej ważnej rzeczy, że nie trzeba czekać na Nowy Rok, poniedziałek czy zdanie matury, by się zmienić. Istnieją też czwartki i soboty, imieniny Bożeny i Dzień Ojca, a chcąc zacząć coś robić, po prostu wstań i niech tak się stanie. Wystarczy, że będziesz pewny i zawzięty by dopiąć swego. Ja trzymam kciuki i podziwiam każdego kto walczy. Może i bywa ciężko, ale to uczucie gdy patrzysz w lustro i bez cienia wstydu możesz się do siebie uśmiechnąć, jest nie do opisania :)

Żałuję, że nie robiłam żadnych zdjęć porównawczych, mam tylko takie gdzie mój brzuch wygląda przyzwoicie i mogę pokazać go światu. Ale najważniejsze, że różnicę widzę na buźce, bo wreszcie wydostały się moje kości policzkowe i nawet kortofelkowy nos odrobinę zmalał :D





I na koniec, gdyby któraś z was zastanawiała się nad tańcem na rurce (nie mam na myśli klubów nocnych), to bez wahania spróbujcie, bo to coś fantastycznego. Każdy ruch wymaga tak ogromnej precyzji i siły, że gdybym nie przekonała się na własnej skórze, to nigdy bym nie uwierzyła. 
Polecam polecam polecam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz