piątek, 26 sierpnia 2016

Niania z powołania (przypadku)


Dwa dni temu zakończyłam swoją przygodę z opieką nad trojką dzieciaków. Zabrzmi to trochę sentymentalnie, ale uwierzcie mi, w życiu nie przypuszczałabym, że aż tak się przywiąże.
Wszystko zaczęło się od przedłużonych wakacji.  Z racji tego, że zachciało mi się podróżowania po świecie (tzn praktyk), już w kwietniu skończyłam szkołę, a po powrocie z Włoch, zostały mi 3 miesiące odpoczynku. Niby fajna opcja, jednak po kilku dniach byłam już zmęczona samą sobą, nie wspominając już o tym, że tylko jadłam i spałam (brak zajęcia mi nie służy), więc musiałam coś wykombinować. 
Dzięki ogłoszeniu w sprawie pracy, zyskałam grono nowych znajomych, wydzwaniających do mnie głównie w godzinach wieczornych, głównie byli to mężczyźni, głównie samotni i napaleni... No cóż, nikt nie powiedział, że życie jest proste. Dzięki Bogu (choć nie mieszam go w to) dostałam też kilka noramalnych propozycji. Mogłabym być nianią rozwrzeszczanych bliźniaków/przyssanej do mamy rocznej dziewczynki lub rozpieszczonej sześciolatki, ale postawiłam na opcję hardcorową, czyli trójkę łobuzów. 
Pamiętam, że na rozmowie kwalifikacyjnej najbardziej polubiłam się z psem, i odniosłam wrażenie, że z piątki osób siedzących przy stole, przeprowadzających ze mną wywiad, jedynie temu pieskowi przypadłam do gustu. Nie będę opisywać mojego zdziwienia kiedy odebrałam telefon z prośbą abym zaczęła pracę, mało tego, po pierwszych czterech dniach dostałam wypłatę i gratisowe 20 zł. Ach, miałach wtedy ochotę kupić działkę i wybudować dom. W końcu swoje własne, ciężko zarobione pieniądze dają największego kopa! W sumie to nie było aż tak ciężko, ale musiałam wstawać o 5:20, a to dla mnie nie lada wyczyn. 

Na plus wyszło mi to, że zniwelowałam moje zamiłowanie do spóźnialstwa no i nauczyłam się nieco samodzielności i odpowiedzialności za drugiego człowieka a to akurat powód do dumy. 
A moje przyszywane dzieciaki będę pamiętać zawsze, na zawsze.
Ps. moja ulubienica 
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz